17/02/22

SUBIEKTYWNA HISTORIA kieleckiego HIT HIT-a (1984 - 1998)

Hit Hit – to był styl, a nawet   s p o s ó b   życia: spotykanie się „po” domach, w piwnicach, i granie – żeby nagrywać. A potem robić okładki do kaset i poszerzać krąg słuchaczy: koncertem BYŁO wspólne słuchanie, i przeżywanie. A właściwie: dodawało to egzystencji do egzystencji.

1. To zaczęło się w 1984 Orwellowskim roku, kiedy z kolegą Jerzym Kurzątkowskim zaczęliśmy uwieczniać dźwięki na grundigu [magnetofonie kasetowym]; właściwie były dwa grundigi – jego i mój: nagrywało się rytm np. przesuwając szczoteczką do zębów po mikrofonie i bas na grubej strunie dość zdezelowanej gitary akustycznej, zresztą dopiero co wykorzystanej jako hybryda sekcyjna = gruba struna i rytmiczne podbicie wyuderzane perkusyjnymi pałkami, następnie puszczało się to, a Dogrywało na drugim grundigu kolejne dźwięki czy za”śpiewy”, potem to wszystko na pierwszy itd., aż do pulsoszumu bez mała – ALE to rajcowało!

Jerzy nacinał tak zwane pocztówki dźwiękowe, i kiedy ramię z igłą odbijało się w kółko – tworzyło bity. A działo się to na bambino [adapterze]; tudzież wynalazł/odnalazł możliwość wykorzystania silniczka z jakiegoś podupadłego hobbistycznego samolocikA (kleiło się różne samolociki) do nakładania gitarowego piórka i piórkowania na starej mandolinie: była to mandolina speed punkowa. Z czasem niektóre nagrania zaczęliśmy przepuszczać przez totalnego fuzza, co tak przeciążało brzmienie, że był sam brzmień.

{Zdjęcie z Jarocina '84, kto cyknął - poszukiwany. Od prawej: (leżą) Jerzy Kurzątkowski - Hit Hit; Mariusz Kozak - Markiz de Sade; Jacek Krełowski - Hit Hit, Markiz de Sade, Dom Mody; (siedzi) Witold Gąska - Hit Hit, Dom Mody. FOTę do Technicoloru sprowadził Piotr Broda Stanek:}

2. MAGNETOFON SZPULOWY otworzył nowe możliwości. Można było dogrywać zarejestrowany na grundigu dźwięk czy jakieś fragmenty ze starych szpul wgrywać, tudzież wprost na szpulowcu nagrywać: uderzenie w blachę, w starą tekturową walizkę pamiętającą lata 50. zbiegłego wieku, śpiew sprzed kilku ładnych lat kolegi Jacka Krełowskiego, z którym też zaczęliśmy w tym siedzieć, dźwięki spreparowanego pianina, ale nachalnie, z powbijanymi w młoteczki pinezkami, ze starymi z wakacji pocztówkami między młoteczkami a strunami; dmuchanie przez odkurzacza rurę wprost w biedny mikrofon (‘Komin’), dzwonienie klasycznym aparatem telefonicznym po ludziach i nieodzywanie się , żeby sami coś gadali (kultowy w baardzo minimalnym kręgu utwór ‘Telefony’, w którym – zadebiutował w Hit Hicie Grzegorz Degejda (grubo później Trudy, a później to Letko)). Wracając do meritum możliwości szpulowca: była na nim i Druga ścieżka, a to już otwierało świat jak w studio:  d o c i n a ł o   s i ę    różne fragmenty, ręcznie, przesuwało szpulę, i tak fragmencik po fragmenciku, potem Nakładki na drugiej ścieżce, fragmencik po fragmenciku, świat się powiększał, mgławice się przelewały, nowe kolonie powstawały w kosmosie. Wracając! do naszego wymiaru: z czasem zauważyłem, że nagranie na dwóch ścieżkach tego samego materiału z lekkim przesunięciem czasowym daje pogłos (jak z jakiegoś angielskiego studia nagraniowego bez mała), a, przy minimalnym przesunięciu, coś na kształt fejzingu (łał!). Utwór, przy ostatecznym zgrywaniu, kończyło się czasem wyciągnięciem kabla z gniazdka, co dawało taki gliss.

3. Miejscem eksperymentów były domy, mój i Jerzego. Nazywaliśmy tworzone u-tworki haus miuzik. Z czasem do ‘dźwięczącej dźwiękowości’ zaczął napływać coraz szerszy aparat ludzki. A to w postaciach licznych braci Jerzego – brata bliźniaka Wojciecha o ksywie Siwy (wymawiany przez „si”, a nie „śi”) – z Wojciechem robiłem również osobne sesje nagraniowe, do jego poezji: przez niego recytowana Muzyka z moim lekkim akompaniamentem, a także braci Krzysztofa i Zbigniewa (nie bliźniaków). A to w postaci Marcelego Olbromskiego chodzącego słuchami najszybszego gitarzysty punkowego w naszym mieście, Artura Pokładka , mojego kolegi ze szkolnej ławy: gitarzysty oddającego bluesowi co powinno czyli: tekst, a tekstowo – poety, ciągle mówiącego o Białoszewskim, piszącego ‘krótkie głębie słowne’, Ryszarda Wojny z Czarnowa (w 1986 miał swój okres jako wokalista zespołu Dekret), który grał na instrumentach perkusyjnych i śpiewał z serca jak Morrison w The Doors - dość często i długo słuchaliśmy wspólnie tria Dżareta „w” standardach, wgłębialiśmy się also co do dźwięku w dopiero co wydany ich long „Czengeles” [ECM 1989]. I zaczęły się zawiązywać dalsze porozumienia, które opiszę pod numerem czwartym.

4. Dołączył Stefan Niczewski, eksploatujący wiele gitar, The Beatles nie byli mu obcy. Leszek Zembala, oryginalny stylista gitarowy i malarz, który słuchał – dziś powiedziałbym – atmosfer gothiT, oczywiście Jacek Krełowski (cały czas trwający na posterunku): z pierwszego wykształcenia wiolonczelista - osadził się teraz w elektrycznej gitarze.

{Stefan Niczewski:}

{Leszek Zembala:}

Spotykaliśmy się u mnie, w domku Stefana („w” jego najniższej jak i na najwyższej kondygnacji), w piwnicy Leszka w jednym z bloków na nieustającym osiedlu KSM. Z Jackiem czasem w duecie: robiliśmy muzyczne pejzażyki „gitara i klawisz” (klawiszem było jakieś casio-samograj, potem Roland D-70 no i czterośladowy (sic!) magnetofon kasetowy),

{Witold Gąska:}

z Leszkiem w duecie: muzykę na akustyku i pianinie do poezji z 11. (1985) numeru miesięcznika Poezja z wierszem na 1. stronie okładki: „Posłanie dla nadwrażliwych”, ze Stefanem w duecie: protoplastyczne wersje „Kurzej krwi”, „Swetrów” czy „Podróży” z towarzyszeniem akustyka, pianina, pudeł, garnków i książek (perkusyjnych). A jak spotykaliśmy się wszyscy, to wodza improwizacyjna pękała równo: wy”śpiewywanym”, wykrzykiwanym, tworzącym się w czasie rzeczywistym tekstom towarzyszyła feeria olbrzymich dla zmysłu słuchu przedmiotów z powinowactwem gitar wszelkich, mandoliny, organków, rurek dmuchanych, sczochranych druciakiem patelni, apetycznych blach z zadrami, drewnianymi w dechę! zadziorami, i jeszcze raz: bezczelnym brzdęku starej struny, kostkowanym bulionie basssu, napadającej i napadowej mandolinie, granie szklaną rurką na mandolinie, organicznym piszczeniem, brzmieniem, wyciem, wiatrem – z metalami!, z drewnami!, z wodą, ziemią, i powietrzem – i jeszcze jeden raz!! (jak na jarmarku! - czego, najbardziej, mi żal…).

- Na tych spotkaniach – podsumowując ten wątek – bywali: Jerzy, Siwy, Stefan, Jacek, Leszek, Grzegorz, Jarosław Luciak, Paweł Krajewski, Tomasz Niebudek, Jacek Sidor, Mirosław Krzysztofek etcetera etcetera.

Z czasem wychynęliśmy bardziej na zewnątrz: z Grzegorzem Degejdą na klasycznych bębnach a to w auli Budowlanki (dziś zasadnicza szkoła zawodowa, Kielce, ul. Zgody), a to w zagrzybionej piwnicy w starej kamienicy w centrum Kielc. Teraz formowały się konkretne próby z konkretnymi utworami. I tak to się toczyło aż do 1995 roku (w międzyczasie, a może głównie(?), grałem i jeździłem po Polsce „w” instrumentalnym (trąbka, fortepian, gitara elektryczna, kontrabas) kwartecie Akryl Kryl – wygrany festiwal Tydzień Młodej Sztuki w Poznaniu, dwie sesje nagraniowe lajf: warszawska w Akademii Muzycznej i poznańska w radio Merkury; potem ze śpiewającą Joanną Wątor i Akryl Krylem (czasem w okrojonym składzie, ale za to z wiernym Smokiem – człowiekiem z Krakowa „na” kongach): dużo festiwali piosenki studenckiej i turystycznej(!)).Zanim przejdę do kumulacji formacji Hit Hit zakończę ten rozdział wpisem - z jednego z moich nieistniejących już blogów „Kielce małoznaczne – wieloznaczące” – z 10 maja 2018 roku ‘Piwnice & Domy’: <Po różnych piwnicach. Prawdziwy andergrand. Wpierw prywatne uczestników formacji Hit Hit. A to rozległa, w międzyczasie pełniąca rolę klatkowej suszarni: bębny z tekturowych pudeł kawałków blach plastikowych odpadków, to przyciasna, na styk z pomarszczonymi źmiorami, pełna kaset porozrzucanych grundigów odrapanych kolesi skubanych – inni mieli (prowizoryczne, protoplastyczne) siłki, a my – Muzykę. Daleko w noc.

Jakieś skargi były… nie wiem, jak to uchodziło – najprawdopodobniej licencja młodości, po prostu fart.

Potem wynajmowane na (choć) jedną próbę – wielkie w starej części miasta, czasem niskie, aż głowy pochylone, karki nadwyrężone – za opłatą: można było szumieć znaczy nojsować bez psychologicznych ograniczeń, choć już nie w noc (opłata godzinowa sic).

W międzyczasach Domy… tak, domy – zawsze. Kasetowce i szpulowce. Przetwarzanie i zginanie – taśm. Dla niepoznaki. Odkształcanie i zmienianie – przez rzeczy – wistości. Komin za oknem („ten komin nas zabija! / coś w nim sssyczy / ma taki ostry zapach / kilka razy dzienNNie”) albo okno na Winnicką. Niestereotypowi (zwykle mono), zamykani w szafach, żeby śpiewać, do góry nogami. Włażący pod stół, coby organki brzmiały z dobrze wytłumionej odległości, tudzież: nacinający tzw. pocztówki dźwiękowe dla rytmicznych pętli na bambino, przesuwający wręcz o milisekundy ścieżki na zetce dla fejzingu – handmade, jadący ponad sześćdziesiąt(!) kilometrów starodawnym samochodem po pradawnej jezdni, żeby nagrać uderzenie w dechę (tej!) stodoły, następnie „powgrywać” w bit dźwięk po dźwięku, sekunda po sekundzie – handmade.

Siedzimy tam do dziś. Kto nie siedzi – ten nie gość.>

5.KUMULACJA HIT HIT. Była Trójka – trzydekadowców: Stefan Niczewski, Leszek Zembala i ja. I dołączyła Dwójka – dwudekadowców: Aleksandra Radowicz i Grzegorz Sobczak. Warsztatami pracy były: Aleksandry Radowicz - wokal, Grzegorza Sobczaka – bębny, Stefana Niczewskego – bas, Leszeka Zembali – gitara elektryczna, Witolda Gąski – wokal, syntezator Roland D-70. Miejscem (stałym!) prób była Lodówka (taka nazwa się przyjęła), klimatyczna sala, choć zimna, ale dogrzewana, w dużym domu, w starych Kielcach. Po nas na ćwiczenia schodziła się Mafia z Piaskiem. Z instrumentalistami z zespołu Mafia byliśmy w bardzo dobrej komitywie.

Sporo, a nawet b. dużo ćwiczyliśmy, jak to mawiano: świczyć, świczyć, i jeSZE raz świczyć – i rzeczywiście: przynosiło to rezultaty – wybrane z multum lat utwory nabierały charakteru, i wyglądu w ogóle.

Przejdźmy do mojej subiektywnej „recenzji” materiału Hit Hit nagranego Lajf w Lodówce (luty 1996), wydanego później na numerowanych CD (sierpień 2000). Mamy luty 2022 roku, równo 26 lat od sesji w Lodówce – zaczyna bić 2. ćwierćwiecze. („Przy” Domu Mody mamy w tym roku równą 40. rocznicę powstania zespołu – jeszcze dekada i będzie pół wieku.)

{Numer Lody:}

6. [a] Grzegorza na bębnach wyrafinowana gra brzmieniowa i ciekawe podziały rytmiczne. Aleksandry pełna szczerość emocjonalna, głębsze, z drugim dnem interpretacje tekstów. Stefana idealnie stylowy, kostkowany bulion basu, dojrzałe pilnowanie pulsu. Leszka Styl, gitarowe patenty na miarę dekad. [b] Teksty, które są miarą mnie w tamtym czasie, to (początkowo wiersze): „Mżawka” i „Czas” – z odpowiadającą na wyzwanie muzyką, która nabrzmiała klimatem dzięki brzmieniu całego zespołu.Te do piosenek – „Swetry”, „Lody” czy „Kurza krew” – z pewną dozą dobrodusznego dystansu w gruncie rzeczy.

{Numer Swetry. Więcej numerów na youtubowej stronie użytkownika Frank Kerosene:}

„Karaiby”, „Psy pancerne” czy „Podróże” (‘przez gardło do wewnątrz brzucha’) to próby tworzenia charakterystycznym językiem, mżącym obrazowością, ciężkim emocją. Dwa teksty Aleksandry Radowicz – „Pływam” i „Zahamowania” – oddają klimat Kielc lat 90., widzianych oczyma elity studenckiej. [c] Osobistycznie dał mi ciarki, słuchany po dekadach utwór „Mżawka” – wręcz gnostyczny w wymowie, bliski nadwrażliwym introwertykom. Muzyka w nim wzrusza, szczególnie w refrenie. Także „W przeciągu słowa” – do wiersza Stanisława Grochowiaka: duuża dawka gothiT (a to za przyczynkiem Leszka Zembali), narracja muzyczna dobrze odzwierciedla frazy wiersza, fraza po frazie. I na koniec, last but just as important, „Czas”: tykające bicie trzydziestolatka igłą wskazówki, czas na spoważnienie, już czas… miuzik już nie haus o nie a Jeszcze Bardziej gotycki, kładąca się czapą stringowość Rolanda D-70 jak czapa śniegu!, beznamiętna, biała, choć tak gorąca.

7. W tak zwanym wyjściowym składzie Hit Hit-a zagraliśmy 3 (słownie: trzy) wykony: w Skarżysku-Kamiennej na ‘wojewódzkim przeglądzie zespołów muzycznych i wokalistów młodzieżowych’ (‘95) i (dłuższe muzyczne passusy): na OŚP w Małogoszczy (grali też wtedy: Nędza pod przewodnictwem Marka Wrony z Oskarem Wilmanem na gitarze i Kajtkiem Strzelczykiem na klawiszach, Bluff z braćmi Adamczykami, ANKH) oraz w Kielcach jako sAport przed Mafią w hali widowiskowo-sportowej (bo widowiska i sporty nie były nam obce Howgh!).

{Od lewej: Witold Gąska bokiem, Aleksandra Radowicz zamyślona, Grzegorz Sobczak czujny, Stefan Niczewski w maksymalnej koncentracji:}

{LO-FI FOTO. Stefan Niczewski - i Leszek Zembala w przyprawiającej o lekkie drżenie powadze:}

Po fazie maksymalnego wychynięcia nastąpił (acz powolny) etap zwijania się – co jest naturalne (jeśli oczywiście zechcemy słuchać rytmów czasu: subtelnie przycinających Zachodzące, optymistycznie i z energetycznym darem dogrzewających Wschodzące: w życiu Każdego z nas). Stefan zajął się graniem i nagrywaniem, doskonalił się szybko – w tandemie z Jackiem Krełowskim (uczestniczył tekstowo Leszek Zembala), w solowym projekcie Stefan Stefan ‘Oj Stefan Stefan’ (ukazało się CD w wytwórni Stefana QuiBelle), potem w projekcie z Oskarem Wilmanem. Właściwie to Stefan – tak! - przejął sedno duszy Hit Hit.

Ten kawał czasu pozwolę sobie zakończyć tekstem utworu „Schrony”, który napisałem jako wiersz, a potem zrobiliśmy ze Stefanem muzykę – numer nie zmieścił się na CD Hit Hit-a, ale ukazał się, jako kower, na ‘Oj Stefan Stefan’: „schrony okrągłe dziury w ziemi / zimne, obok minerałów / żeby nie czuć granatu nocy, kół ciałem // pływać tylko mózgiem sztucznie rozszerzając przestrzeń w ścisku / bez pomocy tworzyć trochę wymyślonej przytulności / i czekać / na skamienienie” ///.

                                                                          Witold Gąska (Kielce, luty 2022)                                                                                                                





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz